„Betlejem Polskie” w naszym wykonaniu jest niczym brama, przez którą wkraczamy w świat metafizycznych przeplatanek – przestrzeń, gdzie przeszłość i teraźniejszość, sacrum i profanum, rzeczywistość i mit stają się jednym. To nie tylko spektakl, lecz raczej medytacja nad istotą polskości, nad kondycją człowieka w jego ziemskim pielgrzymowaniu oraz nad sensem wspólnoty, tradycji i duchowości. Na scenie splatają się echa dawnych głosów. Słowo Wyspiańskiego, Norwida, Asnyka, Kasprowicza, słowo Jana Pawła II – każde inne, a jednak współbrzmiące – rozbrzmiewa jak odwieczna modlitwa o to, by pamięć trwała, byśmy my, współcześni, nie zagubili nici, która łączy nas z tym, co minione, a jednocześnie wieczne. Fragmenty „Wesela” stają się tu symbolicznym zaproszeniem na ucztę nie tylko weselną, lecz także duchową, gdzie każdy gest i każde słowo wibrują wieloznacznością. Ta scena – tak pieczołowicie zaaranżowana – nie jest jedynie przestrzenią teatralną. To miejsce epifanii. Widz staje się uczestnikiem misterium, w którym historia nie jest liniowym zapisem faktów, lecz żywą tkanką, splecioną z doświadczeń pokoleń. Oryginalne stroje krakowskie, pełne ludowego splendoru, zderzają się z postaciami historycznymi i legendarnymi, przywodząc na myśl symboliczne korowody Wyspiańskiego. Te same Bronowice, które niegdyś były świadkiem autentycznego wesela Lucjana Rydla, powracają na nowo jako miejsce spotkania świata ziemskiego i duchowego. W tym świecie sztuka nie tylko naśladuje życie – ona je przekracza, stając się mostem ku transcendencji. Światło przenika mrok sceniczny, niczym boski oddech rozświetlający tajemnicę istnienia. Muzyka chóralna i dźwięki orkiestry wypełniają przestrzeń tak, jakby wywodziły się z samej duszy zbiorowej, tej archetypowej pieśni polskiego narodu – melancholijnej, dumnej, wznoszącej się ponad codzienność. Spektakl ten to również refleksja nad kondycją człowieka, który – niczym bohaterowie Wyspiańskiego – trwa w rozdarciu między marzeniem a rzeczywistością, między tym, co chciałby osiągnąć, a tym, co mu dane. Czy w tej opowieści nie odnajdujemy siebie? Ludzie na scenie – od dzieci po starców – stają się symbolicznym świadectwem cyklu życia, w którym każde pokolenie wnosi swoje pragnienia, nadzieje i cierpienia. Czym jest zatem to „Betlejem”? Czy tylko obrazem narodzin w stajence? A może narodzin wewnętrznych, które dokonują się w sercu każdego z nas, ilekroć stajemy wobec pytań o sens, miłość, wspólnotę? Czy to Bronowice Rydla i Wyspiańskiego, czy raczej każdy zakątek ziemi, w którym człowiek doświadcza sacrum? Finał spektaklu staje się nie tylko punktem kulminacyjnym artystycznego przedsięwzięcia, lecz także filozoficznym objawieniem. Widz, zanurzony w tej wielkiej symfonii dźwięku, światła, ruchu i słowa, staje twarzą w twarz z tym, co uniwersalne: nadzieją, która mimo wszystko nie umiera, i miłością, która – jak podpowiada poezja Jana Pawła II – jest największym darem. „Betlejem Polskie” to nie tylko teatr. To przypomnienie, że sztuka ma moc przenoszenia nas poza granice czasu i przestrzeni. Że jest pomostem, który łączy ziemskie z boskim, lokalne z uniwersalnym. To zaproszenie do tego, byśmy na nowo odkryli siebie – jako cząstkę wspólnoty, historii i tego wielkiego misterium, które nazywamy życiem.
|